Dolina Śmierci - gdy śmierć zagląda przez szybę - Death Valley cz 2

No i pierwsze zaskoczenie, mino zachmurzenia temperatura przekraczała 47 C. Z chmur faktycznie padał deszcz ale w praktyce nie trzeba było w ogóle włączać wycieraczek bo z nieba nie spadała ani jedna kropla wody, cały deszcz, który padał po drodze na ziemie parował i atmosfera w dolinie śmierci odpowiadała typowej saunie - woda występowała tylko w postaci pary i lekkiej gorącej mgiełki (co ciekawe na samym środku suchego jeziora występowały jednak kałuże wody więc może była wcześniej jakaś większa burza). Przyznam, że chodzenie w czymś takim to uczucie bardzo dziwaczne a samo wyjście z klimatyzowanego samochodu na zewnątrz odpowiadało wejściu do garnka z gotująca się właśnie wodą. Po krótkim marszu człowiek nie wiedział czy koszulka klei się do ciała z powodu potu czy wody zawieszonej w powietrzu. Następnym zaskoczeniem była ilość wody jaką człowiek był w stanie (musiał) w siebie wlać. 1,5 litrowe butelki szły jedna za drugą a człowiek miał cały czas wrażenie, że mógłby ja pić bez końca, bo pragnienie mimo picia nie dawało za wygraną.
Co do samej trasy, to do momentu gdy droga nie wkraczała w pasma górskie była do obrzydzenia nudna - prosta jak odrysowana od linijki i jedyne co mnie ratowało przed zaśnięciem w samochodzie to skoczna muzyka Country i miarowe przeskakiwanie kilometrów (mil) w liczniku przejechanej trasy. Przestałem się wiec dziwić, że słyszałem że ponoć jedna z amerykanek, jadąc wozem kempingowym włączyła tempomat i poszła do części kuchennej gotować obiad (oczywiście samochód wyleciał z drogi a Pani podała producenta samochodu do sadu, że tempomat nie zadziałał przy rozwidleniu dróg - jakież to amerykańskie ;).
Tuż po wjechaniu w góry sam krajobraz - ku mojemu wielkiemu zdziwieniu - stał się bardziej urozmaicony i naprawdę ciekawy. Była więc typowa piękna pustynia z wydmami, złotawym piaskiem takim jak na Saharze i suchymi drzewami. Były wysokie mało dostępne i wypiętrzone kamieniste góry, był teren wyżynny z bardzo czasem kolorowymi i ładnie ułożonymi pasmami skał no i typowa spękana od żaru słońca ziemia wraz z suchymi jeziorami pokrytymi samą tylko solą. Co ciekawe wystarczyło tylko przejechać kilkadziesiąt kilometrów by znaleźć się w zupełnie innym krajobrazie, przy czym jedyne co było cały czas niezmienne, to dająca mocno w kość temperatura. Z coraz większym trudem przezwyciężałem więc nieodpartą chęć pozostania w samochodzie a zaraz po wyjściu marzyłem już o samej tylko czynności wsiadania (wskakiwania) do samochodu i zamykania drzwi, która to w tym wypadku stanowiła prawie orgie przyjemności i błogostan zanurzenia się w orzeźwiającej “normalnej klimatyzowanej” temperaturze.
Gdyby nie fakt, że temperatura dobijała człowieka i odbierała część przyjemności z podróżowania to mógłbym zaliczyć te cześć zwiedzania Stanów do bardzo udanych i przyjemnych.
<< POPRZEDNIA , CZYTAJ DALEJ cz 3 >>