Dolina Śmierci - gdy śmierć zagląda przez szybę - Death Valley cz 3

Głównym powodem narastającego stresu był najpierw słaby ale z czasem narastający w samochodzie swąd palonej gumy. Z początku ignorowałem to sadząc, że szybko przejdzie - może jakaś guma się nagrzała za bardzo i tyle. Ale z miarą przejechanych mil zapach zaczynał narastać i co gorsze był wyczuwalny bardzo mocno samym już samochodzie tak, że nie dało się dalej jechać. Musiałem więc otworzyć okna by wietrzyć samochód pozbywając się przy okazji chłodu klimtayzowanego wnętrza samochodu (sic!). Prawdę mówiąc resztę trasy przejechałem z sercem w gardle i odprawiając zdrowaśki, żeby tylko samochód nie stanął na tym rozgrzanym do granic wytrzymałości pustkowiu. Miałem jeszcze do przejechania 1,5 tys. km i tylko 3 dni do odlotu samolotu do Polski, więc nie mogłem sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia w trasie (po drodze w planach miałem jeszcze Yosemite Park i Sequoia Park). Dodatkowo ścigałem się z czasem, gdyż różnorodność form i piękno
krajobrazów za każdym razem zachęcała mnie do robienia przystanków i do zwiedzania terenu na pieszo co jednak znacznie wydłużało przejazd. Co ciekawe amerykanie raczej nie lubią wychodzić z samochodu, a robią to jedynie na przeznaczonych do tego parkingach (rest area) i chodzą tylko po ściśle wyznaczonych trasach. Są tez osoby, które robią zdjęcia i filmy z samego tylko samochodu a punkty widokowe wykorzystują tylko po to by coś zjeść (no cóż, są ludzie i ludziska).
Dla mnie jako zapalonego podróżnika spędzanie czasu w samochodzie było koniecznym przymusem więc widząc coś ciekawego, jechałem tam, wysiadałem (zostawiając samochód przeważnie na poboczu) i szedłem samotnie. Czy więc był to sam środek wielkiego suchego solnego jeziora, czy tez wydmy miałkiego żółciutkiego piachu, to frajdą dla mnie było łażenie tam gdzie nikt się nie zapuszczał, tam gdzie przyroda była całkowicie nie tknięta ręką (a w zasadzie stopą) człowieka. Tam gdzie czasem zwierzęta nie widywały prawie w ogóle ludzi (bo tereny są naprawdę tak niesamowicie rozległe i zupełnie przez nikogo nie zamieszkałe, że przyroda rozwija się bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka). Oczywiście w przypadku samych tylko parków narodowych trzeba było bardzo uważać, by nie rzucać się za bardzo w oczy ale i by samemu nie niszczyć przyrody na której to faktycznie raczej ludzka stopa się nie pokazywała. Nie mówię tu o bardzo wysokich karach, które mogłem zapłacić za takie wędrówki, starałem się więc to robić raczej ostrożnie i w miejscach, które nie były zbytnio eksponowane (choć akurat w przypadku słonego jeziora raczej trudno było by go do takich zaliczyć ; ).
Parę razy kilku amerykanów zatrzymywało się obok mojego samochodu i widzac mnie z aparatem, tez robili zdjęcia. Niektórzy jednak trąbili ostrzegając, że nie powinno zatrzymywać się w miejscach, które nie są do tego przeznaczone (po za owym “rest area”). Ale co to za frajda iść stadnie asfaltowa drogą, przeciskać się w tłumie turystów na samym już punkcie widokowym i robić te same zdjęcia co owy tłum (i a to jeszcze popadając w kompleksy posiadając gorszy sprzęt - dominowały głownie profesjonalne modele Canonów i Nikonów)? Dla przykładu na punkt widokowy “Zabriskie point” z którego rozprzestrzeniał się piękny i bardzo malowniczy widok na kolorowe pasma skalne, prowadziła z parkingu wyasfaltowana droga o szerokości dwóch pik-upów, którą to szły gdypki amerykańskich turystów ;)